Prawda jest taka, że nasze pokolenie dostanie emerytury tyle ile sobie odłoży. Teoretycznie oczywiście, zakładając że ZUS się nie rozpadnie do tego czasu. Problem jest z tymi, którzy nabyli prawo do emerytury w starym systemie, czyli z większością obecnych emerytów. Po reformie systemu w 1999 r. przeszliśmy z systemu o zdefiniowanym świadczeniu do systemu o zdefiniowanej składce. My już odkładamy na swoje emerytury i jeżeli rząd nic nie wymyśli i nie ukradnie tych pieniędzy to powinniśmy mieć wypłacone tyle ile zaoszczędzimy. Problem w tym, że większość społeczeństwa zarabia za mało, żeby odłożyć sobie na godziwą emeryturę.
Można sobie na szybko przeliczyć na stronach ZUSu. Człowiek urodzony w 1990 roku, zaczynający pracę w 2014 roku, zarabiający 2500 zł brutto, przy założeniu stałej relacji zarobków do przeciętnego wynagrodzenia, w momencie przejścia na emeryturę w wieku 67 będzie miał odłożone w ZUS trochę ponad milion złotych. Biorąc pod uwagę średnią oczekiwaną długość życia ZUS będzie mu wypłacał co miesiąc emeryturę w wysokości około 4 tys. zł. Problem w tym, że inflacja działa na naszą niekorzyść i te 4 tys. wtedy będzie jak 1600 zł dzisiaj. Czyli marnie.
Żeby mieć lepiej trzeba więcej odłożyć. Żeby więcej odłożyć, trzeba więcej zarobić.
Pozostają więc dzieci, które będą w stanie pomóc nam na starość.
Likwidacja ZUSu nie zagwarantuje nam wyższej emerytury w przyszłości. Zagwarantuje nam tylko, albo aż to, że będziemy musieli się o tą emeryturę zatroszczyć sami. Jeżeli ktoś marnie zarabia, albo odłoży za mało, to w dalszym ciągu będzie miał marną emeryturę. Jeżeli ktoś nie odłoży, nie będzie miał w ogóle. Ale przynajmniej będzie sprawiedliwie